Do Rovaniemi przyjeżdżam pod koniec października i pierwsze, co mnie tam
wita, to prawdziwa fińska jesień. Miasto tonie w szarości i przez cały
dzień mam wrażenie, że za sekundę zrobi się całkiem ciemno. Noc zapada
już około godziny szesnastej i trwa aż do dziewiątej rano. Witamy w
Laponii!
Rovaniemi jako stolica Laponii prezentuje się raczej słabo. W centrum znajduje się wielka galeria handlowa. Nieco dalej druga i trzecia, połączona z kolejną tym samym budynkiem. Na drzwiach widnieją kolorowe wizerunki uśmiechniętego Santa Clausa. Niewielki plac w centrum jeszcze do niedawna nosił nazwę Sampo Square (nazwa wywodzi się z Kalevali, fińskiego eposu narodowego). W 2006 roku miejsce to zostało ochrzczone mianem Lordi Square dla upamiętnienia sukcesu fińskiej grupy muzycznej na konkursie Eurowizji (pamiętacie Hard Rock Hallelujah?). Lider zespołu pochodzi z Rovaniemi, a wszyscy muzycy są honorowymi obywatelami miasta. Jeszcze kilka miesięcy temu istniała tutaj restauracja „Lordi’s Rocktaurant”, ale teraz odnajduję tylko zabarykadowane drzwi bez żadnej informacji. Jest za to McDonald's i kolorowe napisy przy wejściach do sklepów głoszące, że „Santa was here”.
Tablica na cześć zespołu Lordi w centrum miasta. |
Rovaniemi liczy blisko 60 tysięcy mieszkańców. Część z nich stanowią
studenci University of Lapland. Tak jest, Laponia ma nawet swój własny
uniwersytet! Ze wszystkich dobroci, jakie podsuwa mi miasto (centrum
handlowe, centrum handlowe, centrum handlowe) zdecydowanie wybieram
Kauppayhtiö (fin: spółka handlowa). To stara knajpa zapełniona
rozmownymi Finami i retro rupieciami, z których każdy jest na sprzedaż
(rupieć, nie Fin). Pogoda nie sprzyja spacerom po mieście, więc to tam
spędzam większość czasu. Naprzeciwko mnie siedzi mój couchsurfingowy
host Aksu, dookoła jego znajomi. Co chwilę przychodzi ktoś nowy i
odchodzi ktoś stary. „Czy wiesz, że znajdujesz się w największym mieście
Europy?” zagaduje mnie jeden. „Największym mieście czego?” – pytam z
niedowierzaniem. Z pewnością musiałam coś źle zrozumieć. „Największym
mieście Europy. Pod względem powierzchni, które formalnie są w obszarze
miejskim, Rovaniemi jest największe. To taki dżołk, ale prawdziwy. I
napawa nas dumą.”
Nie dość więc, że znajduję się w największym mieście Europy, to jeszcze
przecież tuż pod samym nosem Świętego Mikołaja. I chociaż każdy Fin
przyzna, że prawdziwy Joulupukki (fin: Święty Mikołaj) mieszka na
górze Korvatunturi, to i tak wszyscy turyści zjeżdżają do wioski
położonej 10 kilometrów na północ od Rovaniemi. Nieposiadacze samochodu
mogą tam dojechać miejskim autobusem numer 8. Bilet w obydwie strony
kosztuje 6 euro.
Jedziemy do Santa Clausa... |
Po 20 minutach jazdy autobus do wioski Świętego Mikołaja dojeżdża do…
wioski Świętego Mikołaja! Moim oczom ukazują się drewniane budynki, te
same, które z zapartym tchem oglądałam w Internecie. Otwieram najbliższe
drzwi i ląduję w sklepie. Z półek patrzą na mnie renifery, Muminki i
Mikołaje, usadowione na talerzach, poduszkach, ręcznikach i nożach,
wołające KUP MNIE! Nieco milsze wydają się być różnego rodzaju pamiątki
związane z Samami – rodowitymi mieszkańcami Laponii. Z jednego sklepu
przechodzę do kolejnego. Prawie kupuję rękawiczki z Małą Mi, ale jednak
są zbyt niepraktyczne (18 euro za niepraktyczne rękawiczki? No way!). Za
następnymi drzwiami kryje się dalszy sklep i w zasadzie mogłoby się to
ciągnąć w nieskończoność. Nie wiedziałam, że Mikołaj ma swoją prywatną galerię handlową.
Przez plac znajdujący się w wiosce przebiega linia koła podbiegunowego.
Za kilka euro można otrzymać certyfikat poświadczający przekroczenie
granicy. Dobrze, że jeszcze nikt nie wpadł na to, żeby pobierać opłaty
za samo przejście. Tuż za wyrysowaną białą linią czai się inny świat, w
którym podczas lata słońce nigdy nie zachodzi, a w zimie wręcz
przeciwnie. Oto nadciąga historyczna chwila. Klękajcie narody, albowiem
przekraczam linię koła podbiegunowego. Siup! I jestem po drugiej
stronie.
W centrum wioski widoczny jest budynek z wysoką wieżą, w którym urzęduje
sam Santa (sam Satan – przepraszam, musiałam to wtrącić). W grudniu
kolejki na prywatną audiencję ciągną się z pewnością aż po samo
Rovaniemi. Pamiątkowe zdjęcie z Mikołajem kosztuje 25 euro.
Nieco z boku znajduje się poczta, w której elfy od rana do nocy
segregują mikołajowe listy. Pracy jest naprawdę sporo. Tylko podczas
minionych świąt Bożego Narodzenia Joulupukki otrzymał niemal 620 tysięcy
listów z całego świata. Tablica na jednej ze ścian głosi, że największa
ich ilość przychodzi od dzieci z Wielkiej Brytanii. Dalej kolejno z
Włoch, z Rumunii, oraz z Polski. Mikołaj również bardzo chętnie pisze do
dzieci. Za symboliczną opłatą 7 euro, ma się rozumieć.
Ciężko pracujący elf musi za coś wyżywić rodzinę. |
Wędruję od sklepu do sklepu i zastanawiam się, czy jest tu jeszcze coś
ciekawego. Planowałam spędzić w wiosce Świętego Mikołaja cały dzień, a
tymczasem po dwóch godzinach zaczynam się nudzić. Nie wiem czego
oczekiwałam od tego miejsca. Im więcej o nim czytałam w Internecie, tym
bardziej wydawało mi się ono wspaniałe. A tymczasem znudzone elfy
segregują kolejne listy, farma z reniferami jest zamknięta, a za kołem
podbiegunowym pada deszcz.
Nic. Byle do grudnia.
Ho ho ho!
Biuro Świętego Mikołaja we własnej osobie. |
Najprawdziwsze swetry Samów! Ceny od 60 euro w górę. |
Mikołajowa poczta. |
Oto co znajduję wśród listów od dzieci wiszących na ścianach poczty (taaak, tego tylko brakuje, żeby dzieci wisiały na ścianach poczt...). |
Największe miasto Europy potwierdzone przez Wikipedie :) |
Autor: Karolina Duszka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz