sobota, 27 kwietnia 2013

Słów kilka o Kalevali

autor: Nikolai Kochergin

Nieco nie na czasie (Dzień Kalevali świętowany był dwa miesiące temu), lecz nadal ciekawie- słów kilka
o bliskiej, a mało znanej mitologii.

Czym jest Kalevala?

Kalevala to fiński epos narodowy, mitologia zebrana (dopiero w XIX w!) i spisana wierszem przez Eliasa Lönnrota. Być może nie tak rozbudowana i spektakularna jak mitologia nordycka, niemniej zasługująca na uwagę i stanowiąca źródło poznania fińskiej kultury. Elias Lönnrot to taki fiński Mickiewicz- epopeja przyczyniła się do pobudzenia świadomości narodowej, a co za tym idzie wyzwolenia Finlandii spod panowania Rosji. Wywarła także duży wpływ na współczesną kulturę i sztukę oraz umocniła pozycję Finlandii jako młodego państwa europejskiego.

autor: Adam Korpak

Fabuła


"Pragnienie już język pali,
Pora zacząć opowieść,
Wzbić się pieœnią rodzinną
Nad klechdy wieczorne ludu,
Melodii rozwinąć skrzydła,
Ażeby pomysł z głowy
Skoczył zwinnie na usta
I ulatywał z języka
Lekko, przystępnie, powoli,
Dzielony zębami w strofy..."







Runy (rozdziały) Kalevali rozpoczynają się od stworzenia świata, a kończą w chrześcijańskim średniowieczu. 
Ilustracja powyżej przedstawia Ilmatar, panią morza, na której to kolanie złożyła jajo złota kaczka (czyli standardowy element absurdu). Jajo spadło, stłukło się, a z jego fragmentów powstał świat. Dalej przeplatają się różnorodne wątki zarówno ze świata baśniowego, jak i realnego, opiewające życie bohaterów oraz walkę dwóch wrogich plemion - fińskiego i lapońskiego - o mityczny młynek szczęścia - Sampo. Jeśli nie macie ochoty rozkoszować się 50 runami, zachęcam do zapoznania się ze streszczeniem


Väinämöinen broni magicznego młynka Sampo przed Louhi.
źródło: Wikipedia

Coś z autopsji

28 lutego - tego dnia w Finlandii obchodzony jest Dzień Kalevali - wraz z redakcyjnymi koleżankami
miałam przyjemność uczestniczyć w kameralnej wersji fińskiego święta zorganizowanej w klubokawiarni Głośna (Poznań). Członkowie UAM-owskiego Koła Sympatyków Finlandii Pohjola przybliżyli genezę oraz fabułę dzieła, jak również motywy zaczerpnięte z niego przez J.R.R. Tolkiena. A okazuje się, że jest ich całkiem sporo (ten temat aż prosi się o osobny post- już wkrótce).

Gwoździem programu był występ panów z grupy Baśnie Właśnie- zagrali na tradycyjnych kantelach i zaśpiewali naprawdę pokaźny fragment eposu. Na koniec uraczyli nas kilkoma tradycyjnymi baśniami fińskimi- zdecydowanie dało się odczuć pasję i radość, jaką sprawia im bajanie. Gratulujemy!

http://www.youtube.com/watch?v=ldZDaLadCOk&feature=youtu.be

(Tak tak, nasze ratatoskowe twarze też zostały złapane w kadr)

Facebook:
KSF Pohjola
Baśnie Właśnie
Autor: JN

Co ma David Hasselhoff do Szwecji?

Nie byłabym sobą, gdybym nie zaczęła swojej przygody z blogiem od notki nieco przewrotnej, zwięzłej
i, naturalnie, muzycznej. Ale jak, skąd i dlaczego właśnie Hasselhoff, muskularny i opalony gwiazdor "Słonecznego Patrolu"?

Chyba każdemu znana jest jego kariera muzyczna, z powodzeniem rozwijana obok aktorskiej (kto nie zna- niech zapłacze i natychmiast nadrobi zaległości), a niekwestionowanym przebojem jest utwór "Hooked on a Feeling".


Reżyseria, produkcja, aktorstwo- trzy razy TAK. Lecz moje serce zaczęło krwawić, gdy odkryłam, iż piosenka ta jest... coverem.


Jak wiadomo, Skandynawia muzyczną potęgą stoi. Również w tym przypadku podwaliną sukcesu jest utwór "Hooked on a Feeling", lecz z roku 1974 i w wykonaniu zespołu Blue Swede*. Panowie pochodzą -niespodzianka- ze Szwecji i należą niestety do grona gwiazd jednego hitu. I tu zaczyna się "incepcja", ponieważ hit ten... również jest coverem.




B.J. Thomas, zaginiony wśród przeróbek, jest pierwotnym wykonawcą sztandarowego hymnu Davida Hasselhoffa. Posiada na szczęście bogatszy repertuar i znaczną renomę, nie powinien więc się czuć urażony późniejszymi aranżacjami. Sławetne "Ouga Chaka ouga ouga" zawdzięczamy tylko i wyłącznie Szwedom, co jest dla mnie innowacją na tyle znaczną, że to właśnie ich wykonanie uznaję za najważniejsze dla historii ludzkości. Czymże byłoby "Hooked..." bez charakterystycznego, plemiennego zawołania!

*Rockowe zaplecze skandynawskich wykonawców lat 60, 70, 80 jest naprawdę bogate, zachęcam miłośników do samodzielnych poszukiwań, jak również sama będę zamieszczać recenzje tych bardziej i mniej znanych na łamach bloga- w nieco poważniejszym tonie.

Autor: Justyna Nowacka

środa, 24 kwietnia 2013

Był raz sobie język fiński

Patrzysz na słowo, nie możesz go skojarzyć absolutnie z niczym i w żadnym wypadku nie jesteś w stanie go poprawnie zapamiętać. Masz wrażenie, że komuś przytrzymał się zbyt długo palec na pooszczeegóóólnyych liitteraaachh. Czy to tajne przesłanie z obcej galaktyki? Czy to twój kot tańczy na klawiaturze? Nie! To język fiński, fiński, FIŃSKI! Język, jak każdy język, rządzi się swoimi podstawowymi zasadami, znacznie odbiegającymi od tych, które znane nam są z języków indoeuropejskich. Postanowiłam zdradzić wam parę (ale naprawdę PARĘ) jego sekretów. Jeśli nie boicie się języka uralskich wojowników podążajcie za mną!
 

HÄN
Nie Czyngis, nie dynastia, ale zaimek osobowy oznaczający zarówno jego jak i . W fińskim nie ma rodzajów gramatycznych. On, czy ona – jeden pies. A raczej jeden hän. Językowy egalitaryzm!

hän opiskelee – on się uczy
hän opiskelee – ona się uczy





Zabawa w kurę
 Bardzo kreatywny sposób na sformułowanie pytania. Pod koniec czasownika Finowie dodają sufiksy„-ko” bądź „-kö”, które oznaczają nasze polskie „czy”.  Ko, ko, ko, ko?
laulat – śpiewasz                    laulatko? – czy śpiewasz?
menette – idziecie                  menettekö? – czy idziecie?

 Wymowa
Względnie łatwa dla nas, Polaków. Akcent pada na pierwszą sylabę i wszystko wymawia się tak, jak się widzi. Ale uwaga! W fińskim ważną rolę pełni iloczas. Jeśli mamy obok siebie podwójne „aa” musimy wyraźnie wymówić je nieco dłużej niż „a” pojedyncze. Trzeba być naprawdę językowym pedantem, o nieporozumienie nietrudno!

ihmiset tapaavat – ludzie spotykają
ihmiset tappavat  - ludzie zabijają



Lepiej nic nie mieć
Sposób w jaki Finowie wyrażają nasze polskie ”ja mam” przerasta moje możliwości tłumaczeniowe. Zapraszam prosto do przykładów:

minä – ja                        minulla  on – ja mam
sinä – ty                         sinulla on – ty masz       
Tiina                              Tiinalla on – Tiina ma
tyttö - dziewczyna          tytöllä on – dziewczyna ma
Tak jest,  Finowie modelują zaimki i rzeczowniki tylko po to, aby powiedzieć, że ktoś coś ma...

Trallallellalla sufikssy
Kolejny fiński wynalazek to sufiksy wyrażające położenie, ruch. W zależności od tego, czy coś jest „w”, czy „na”, czy wykonujemy ruch skądś znajdując się wewnątrz tej rzeczy, bądź tylko na jej powierzchni, mamy do wyboru całą paletę sufiksów, czym chata bogata!

talo – dom
talossa – w domu
talosta – z domu
taloon – do domu

kevät – wiosna                
keväällä – na wiosnę

Harmonia samogłosek
Na pewno zwróciliście uwagę na to, że nad co drugim fińskim słowem roi się od kropek. O właśnie täääääk. Skąd wiadomo, kiedy należy użyć ö lub ä, a kiedy zwykłe a lub o? Jeśli zna się zasadę harmonii samogłosek, to wiadomo. Jeśli się nie zna, to nie wiadomo. Proste. 
Wystarczy zapamiętać, że ä nigdy nie może być tam, gdzie jest u, ale zawsze może być tam gdzie jest y, a i też czasem może być tam, gdzie i oraz e, chociaż nie koniecznie, i tak dalej, i tak dalej. No przyznaję, że nigdy jeszcze nie udało mi się zapamiętać tej harmonii, chociaż tak naprawdę jest bardzo prosta. Ale to nic. Na wyczucie też się da!

Autor: Karolina Duszka

Małe trolle i duża powieść



W Dolinie Muminków Słońce tego ranka świeciło wysoko na niebie..., słyszę gdzieś w duchu głos lektora na tle tej melodii. Lata dziewięćdziesiąte. Środa. Godzina siódma wieczór. Młoda polska generacja włącza telewizory w oczekiwaniu na Bukę, Hatifnatów, Czarnoksiężnika i resztę ferajny. A co było przed dobranocką? Oczywiście książka.


Prawdziwą mamą Muminka, Ryjka, Małej Mi, a nawet samej Mamy Muminka, była Tove Jansson – fińska malarka, rysowniczka i pisarka. Opowieści o Dolinie Muminków zaczęły powstawać w czasach drugiej wojny światowej. Dla młodej i cenionej już wtedy rysowniczki, stanowiły ucieczkę, próbę odsunięcia się od strasznej rzeczywistości i powrotu do dzieciństwa.

Pierwsza powieść ukazała się w Finlandii w 1945 roku i nosiła tytuł „Małe trolle i duża powódź” (Småtrollen och den stora översvämningen). Od późniejszych części różniła się obszernością (cienka) i trochę stylem, który widoczny jest przede wszystkim w ilustracjach autorstwa samej Tove. Opowieść o Muminku, który razem z Mamą Muminka i Zwierzaczkiem, czyli Ryjkiem, wędrują przez las w poszukiwaniu Tatusia Muminka, była – nie bójmy się tego słowa - trochę mroczna. Wiało z niej dziwnymi stworzeniami i niepewnością co do każdej następnej chwili.
"Małe trolle i duża powódź", 1945
Ilustracja z pierwszej książki o Muminkach. Od lewej: Ryjek, Mama Muminka i Muminek - rys. Tove Jansson
Już w następnym roku ukazała się druga książka pod tytułem „Kometa nad Doliną Muminków” (Kometjakten). Tu też wiało. Tym razem spadającą kometą i bardziej konkretnymi rysunkami. Czytelnicy po raz pierwszy mogli zawitać do wnętrza domu Muminków i poczuć się w nim jak we własnym. Pojawiło się też więcej "tradycyjnych" bohaterów: Włóczykij, Paszczak, Migotka i Migotek.

Ilustracja z "Komety nad Doliną Muminków" rys. Tove Jansson
Przez następne lata ukazywały się kolejne historie, z której każda była na swój sposób zaskakująca, mądra, dziwna i niewiarygodna. Muminki i ich przyjaciele przeżywali niesamowite przygody, Tatuś Muminka pisał swoje wspomnienia, a Mama Muminka nie rozstawała się ze swoją torebką. Serię zamknęła wydana w 1970 roku dziewiąta książka pod tytułem „Dolina Muminków w Listopadzie” (Sent i November). Tove najzwyczajniej w świecie była już zmęczona pisaniem o Muminkach. Akcja snuje się melancholicznie przez kolejne rozdziały pełne wyczekiwań i nostalgii. Rodzina Muminków nie występuje w książce. Odbija się tylko echem we wspomnieniach jej przyjaciół: Włóczykija, Filifionki, Mimbli, Paszczaka.
Ilustracja z "Doliny Muminków w Listopadzie" rys. Tove Jansson
Kto czytał Muminki - a zakładam, że większość z Was - wie, że są to książki, o których długo się pamięta. Są mądre i głębokie, a przy tym napisane z prostotą i wspaniałym poczuciem humoru. Każdy dzień życia bohaterów niesie ze sobą coś nowego: nową złotą myśl Włóczykija, nową głupotę Ryjka, nową złośliwość Małej Mi. W seriach aż roi się od wyrazistych postaci, które często odzwierciedlały najbliższe otoczenie Tove. Tatuś Muminka przypomina jej własnego ojca – rzeźbiarza i wiecznego marzyciela. Mama Muminka jest odbiciem matki, do której Tove była bardzo przywiązana. Z kolei pierwowzorem Too-Tiki, jednej z czołowych bohaterów „Zimy Muminków” , jest długoletnia towarzyszka życia autorki, Tuulikki Pietilä.
Muminek i Too-Tiki, ilustracja z "Zimy Muminków" rys. Tove Jansson
Nie trzeba być dzieckiem, żeby pokochać Muminki. Tove dokładnie zadbała o to, aby w jej książkach każdy mógł odnaleźć coś dla siebie. Szukajcie, z pewnością znajdziecie. 
Autor: Karolina Duszka

Moomin TV

- Mała Mi, jesteśmy Ci wszyscy wdzięczni za sprowadzenie Inspektora.
- Musiałam sprowadzić pomoc, bo sama bym wszystkich nie pogryzła.


Cytat z Muminkowego serialu. Nie bez powodu, bo dzisiaj będzie o Muminkach, które przez kilka dekad wstecz zdążyły pojawić się na ekranach telewizorów na całym świecie. Ale zaraz, czy to znaczy, że były jakieś inne Muminki poza tymi, które wszyscy kojarzymy z dobranocki? A były!  I to naprawdę w sporych ilościach oraz niesamowitych kreacjach.
Już pod koniec lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku pierwszą animację na podstawie książek Tove Jansson stworzyli Niemcy. Za Muminki brali się też Szwedzi, Rosjanie, wielokrotnie Japończycy, Finowie, Holendrzy, a także Polacy. O Muminkach marzył nawet sam Disney, na co jednak Tove nie wyraziła zgody.

Czy Muminki z dobranocki wydawały wam się czasem dziwne i straszne? Mi tak. Ale po oglądnięciu poniższych filmików z ręką na sercu uważam, że tamte były naprawdę w porządku.

Japońskie Muminki 1972

Japończycy uwielbiają wszelkie małe, słodkie stworzonka. Nic więc dziwnego, że zwariowali na punkcie fińskich trolli. Poniżej link do filmu, w którym Muminek i Migotka uciekają przed Hatifnatami. Osobiście kiedy w dzieciństwie śniły mi się tego typu rzeczy, biegłam przerażona z płaczem prosto do taty.

Opowiadania Muminków 1977-1982
Kiedy za oknami wiało PRLem, w studiu Se-ma-for nasi rodacy w pocie czoła ożywiali muminkowe przygody. Polski serial składa się blisko z osiemdziesięciu odcinków. Część z nich wydano również jako ekranizacje filmowe cieszące się dużą popularnością chociażby w Finlandii.
Jestem zachwycona tymi Muminkami. Są pocieszne do granic pocieszności. Poniżej odcinek, w którym przeurocza Mama Muminka przechowuje w kuchni nielegalnie wampira.

Odcinek pod tytułem "Sąd nad Buką" w wersji anglojęzycznej. W roli Buki żelazna zasłona (kurtyna?).


Radzieckie Muminki 1978
Brrr… ciemno, zimno i przygnębiająco od samego początku. Dam głowę, że prędzej czy później, któryś z radziecki Mumin poleci w kosmos z Gagarinem.




A na koniec fragment innego radzieckiego filmu z tamtych czasów. Moim zdaniem absolutny hit, w którym awangarda sięga zenitu. Mamy tu niewiadomodoczegopodobnego Muminka z wielkim biustem, Czarnoksiężnika-"Jezusa" i w roli Buki gadającą żeńskim głosem brodę. Po raz pierwszy w życiu żałuję, że nie znam rosyjskiego.

Autor: Karolina Duszka

O czym szumi lód?

O czym szumi lód? Odpowiedź na to pytanie zna tylko i wyłącznie pewien Norweg.
http://www.daylife.com/photo/0bP15T98Mw1XT
Terje Isungset, bo o nim mowa, jest muzykiem, jazzmanem i kompozytorem, specjalizującym się w instrumentach perkusyjnych.  Fascynuje go również natura w swojej najczystszej postaci. Pewnego dnia postanowił połączyć te dwie pasje i zaczął rzeźbić własne instrumenty z surowców naturalnych: drewna, kamieni, granitu. Do czasu aż wraz z nadejściem mroźnej, jak przystało na Norwegię, zimy wziął do ręki kawałek lodowca i wyczarował z niego swój pierwszy lodowy róg.

http://home.online.no/~isungz/
Isungset jest pionierem lodowych brzmień na całym świecie. W ciągu dwudziestu lat wydał kilka płyt współpracując z innymi lodowymi muzykami, między innymi z Iro Haarla grającej na lodowej harfie (!) oraz śpiewaczką Leną Willemark obdarzoną hipnotyzującym głosem. Podstawą dla jego muzyki są bębny i rogi, ale w swoim instrumentalnym dorobku posiada również lodową trąbkę, marimbę (rodzaj ksylofonu), a nawet gitarę.
Średnia długość życia lodowych instrumentów to kilka koncertów. Każdy nowo wystrugany róg, czy też harfa, różnią się od poprzedniego i wytwarzają trochę inne dźwięki. Na występach to nie Norweg, a natura gra pierwsze skrzypce.  Pomyślność widowiska w dużej mierze zależy od warunków pogodowych, bo podczas grania instrumenty topnieją. Jeśli chodzi o lód, nie ma reguł czasowych. Natura decyduje o wszystkim, mówi Isungset, któremu zdarzało się grywać koncerty nawet przy -33 stopniach Celsjusza.
 
Miałam okazję posłuchać Isungseta na żywo, ale z racji tego, że koncert odbywał się w centrum miasta, nie potrafiłam odczuć muzycznej mistyki lodu. A, nie ukrywam, chciałam. Chyba po prostu nie jestem w stanie wczuć się w szamańską muzykę, kiedy przychodzi mi jej słuchać na środku miejskiego rynku. Mam nadzieję, że następnym razem pan Isungset, jeśli chodzi o koncertowanie, wybierze sobie jakąś grotę, albo przynajmniej zamarznięte jezioro.
Za to o wiele lepsze wrażenie zrobiły na mnie filmiki, które koniecznie musicie zobaczyć.


Parę dni przed koncertem udało mi się nawet, zupełnie nieświadomie,
przyłapać Mistrza przy pracy w swoim warsztacie.
Fragment muzyki i wywiad z Terje Isungsetem:
 
I jeden z lodowych utworów w wersji studyjnej:
 
Autor: Karolina Duszka
_____________________________________________________
Tekst na podstawie: http://edition.cnn.com/2011/WORLD/europe/03/05/norway.ice.music.isungset/index.html

Rovaniemi - największe miasto Europy

Do Rovaniemi przyjeżdżam pod koniec października i pierwsze, co mnie tam wita, to prawdziwa fińska jesień. Miasto tonie w szarości i przez cały dzień mam wrażenie, że za sekundę zrobi się całkiem ciemno. Noc zapada już około godziny szesnastej i trwa aż do dziewiątej rano. Witamy w Laponii!


Rovaniemi jako stolica Laponii prezentuje się raczej słabo. W centrum znajduje się wielka galeria handlowa. Nieco dalej druga i trzecia, połączona z kolejną tym samym budynkiem. Na drzwiach widnieją kolorowe wizerunki uśmiechniętego Santa Clausa. Niewielki plac w centrum jeszcze do niedawna nosił nazwę Sampo Square (nazwa wywodzi się z Kalevali, fińskiego eposu narodowego). W 2006 roku miejsce to zostało ochrzczone mianem Lordi Square dla upamiętnienia sukcesu fińskiej grupy muzycznej na konkursie Eurowizji (pamiętacie Hard Rock Hallelujah?). Lider zespołu pochodzi z Rovaniemi, a wszyscy muzycy są honorowymi obywatelami miasta. Jeszcze kilka miesięcy temu istniała tutaj restauracja „Lordi’s Rocktaurant”, ale teraz odnajduję tylko zabarykadowane drzwi bez żadnej informacji. Jest za to McDonald's i kolorowe napisy przy wejściach do sklepów głoszące, że „Santa was here”.
Tablica na cześć zespołu Lordi w centrum miasta.

Rovaniemi liczy blisko 60 tysięcy mieszkańców. Część z nich stanowią studenci University of Lapland. Tak jest, Laponia ma nawet swój własny uniwersytet! Ze wszystkich dobroci, jakie podsuwa mi miasto (centrum handlowe, centrum handlowe, centrum handlowe) zdecydowanie wybieram Kauppayhtiö (fin: spółka handlowa). To stara knajpa zapełniona rozmownymi Finami i retro rupieciami, z których każdy jest na sprzedaż (rupieć, nie Fin). Pogoda nie sprzyja spacerom po mieście, więc to tam spędzam większość czasu. Naprzeciwko mnie siedzi mój couchsurfingowy host Aksu, dookoła jego znajomi. Co chwilę przychodzi ktoś nowy i odchodzi ktoś stary. „Czy wiesz, że znajdujesz się w największym mieście Europy?” zagaduje mnie jeden. „Największym mieście czego?” – pytam z niedowierzaniem. Z pewnością musiałam coś źle zrozumieć.  „Największym mieście Europy. Pod względem powierzchni, które formalnie są w obszarze miejskim, Rovaniemi jest największe. To taki dżołk, ale prawdziwy. I napawa nas dumą.”
Nie dość więc, że znajduję się w największym mieście Europy, to jeszcze przecież tuż pod samym nosem Świętego Mikołaja. I chociaż każdy Fin przyzna, że prawdziwy Joulupukki (fin: Święty Mikołaj) mieszka na górze Korvatunturi, to i tak wszyscy turyści zjeżdżają do wioski położonej 10 kilometrów na północ od Rovaniemi. Nieposiadacze samochodu mogą tam dojechać  miejskim autobusem numer 8. Bilet w obydwie strony kosztuje 6 euro.
Jedziemy do Santa Clausa...

Po 20 minutach jazdy autobus do wioski Świętego Mikołaja dojeżdża do… wioski Świętego Mikołaja! Moim oczom ukazują się drewniane budynki, te same, które z zapartym tchem oglądałam w Internecie. Otwieram najbliższe drzwi i ląduję w sklepie. Z półek patrzą na mnie renifery, Muminki i Mikołaje, usadowione na talerzach, poduszkach, ręcznikach i nożach, wołające KUP MNIE! Nieco milsze wydają się być różnego rodzaju pamiątki związane z Samami – rodowitymi mieszkańcami Laponii. Z jednego sklepu przechodzę do kolejnego. Prawie kupuję rękawiczki z Małą Mi, ale jednak są zbyt niepraktyczne (18 euro za niepraktyczne rękawiczki? No way!). Za następnymi drzwiami kryje się dalszy sklep i w zasadzie mogłoby się to ciągnąć w nieskończoność. Nie wiedziałam, że Mikołaj ma swoją prywatną galerię handlową.

Przez plac znajdujący się w wiosce przebiega linia koła podbiegunowego. Za kilka euro można otrzymać certyfikat poświadczający przekroczenie granicy. Dobrze, że jeszcze nikt nie wpadł na to, żeby pobierać opłaty za samo przejście. Tuż za wyrysowaną białą linią czai się inny świat, w którym podczas lata słońce nigdy nie zachodzi, a w zimie wręcz przeciwnie. Oto nadciąga historyczna chwila. Klękajcie narody, albowiem przekraczam linię koła podbiegunowego. Siup! I jestem po drugiej stronie. 
 
W centrum wioski widoczny jest budynek z wysoką wieżą, w którym urzęduje sam Santa (sam Satan – przepraszam, musiałam to wtrącić). W grudniu kolejki na prywatną audiencję ciągną się z pewnością aż po samo Rovaniemi. Pamiątkowe zdjęcie z Mikołajem kosztuje 25 euro.
Nieco z boku znajduje się poczta, w której elfy od rana do nocy segregują mikołajowe listy. Pracy jest naprawdę sporo. Tylko podczas minionych świąt Bożego Narodzenia Joulupukki otrzymał niemal 620 tysięcy listów z całego świata. Tablica na jednej ze ścian głosi, że największa ich ilość przychodzi od dzieci z Wielkiej Brytanii. Dalej kolejno z Włoch, z Rumunii, oraz z Polski. Mikołaj również bardzo chętnie pisze do dzieci. Za symboliczną opłatą 7 euro, ma się rozumieć. 
Ciężko pracujący elf musi za coś wyżywić rodzinę.
Wędruję od sklepu do sklepu i zastanawiam się, czy jest tu jeszcze coś ciekawego. Planowałam spędzić w wiosce Świętego Mikołaja cały dzień, a tymczasem po dwóch godzinach zaczynam się nudzić. Nie wiem czego oczekiwałam od tego miejsca. Im więcej o nim czytałam w Internecie, tym bardziej wydawało mi się ono wspaniałe. A tymczasem znudzone elfy segregują kolejne listy,  farma z reniferami jest zamknięta, a za kołem podbiegunowym pada deszcz.
Nic. Byle do grudnia.
Ho ho ho!
Biuro Świętego Mikołaja we własnej osobie.

Najprawdziwsze swetry Samów! Ceny od 60 euro w górę.
Mikołajowa poczta.
Oto co znajduję wśród listów od dzieci wiszących na ścianach poczty
(taaak, tego tylko brakuje, żeby dzieci wisiały na ścianach poczt...).

Największe miasto Europy potwierdzone przez Wikipedie :)
Autor: Karolina Duszka

piątek, 12 kwietnia 2013

Ahoj! Czyli kilka słów o tym, jak staliśmy się wiewiórką.

Na początku był pomysł i entuzjazm. Potem nawet kilka spotkań. A potem długie, wielkie nic, zakończone nowym pomysłem. Tak narodził się Ratatosk - blog miłośników Skandynawii.
W mitologii staronordyckiej Ratatosk to bohater pierwszej klasy: biegacz i plotkarz, posłaniec przekazujący obelgi pomiędzy mieszkańcami najdalej oddalonych od siebie światów. Po prostu nam się spodobał. I w dodatku zgodził się zapozować na nasze logo.Tak więc mamy logo, a to już coś.

Blogowy Ratatosk będzie was informował o ludziach, wydarzeniach, miejscach, kulturze i wszystkim innym związanym ze Skandynawią, głównie z perspektywy studentów Katedry Skandynawistyki UAM w Poznaniu. Zaglądajcie do nas. Szwedzkie vi ses, czyli do zobaczenia!

Karolina Duszka